person-731142_640

DYKTATURA MODY W SZKOLE

Trudno się jej oprzeć.  Skąd się bierze? Jak sobie z nią poradzić?

Naukę w szkole zaczynają dzieci w wieku 6/7 lat, a kończą nastolatki ok.19 r.ż. Te kilkanaście lat kariery szkolnej, to okres przemiany od absolwenta przedszkola po pełnoletniego obywatela. Czas intensywnego wzrostu i rozwoju fizycznego, intelektualnego, emocjonalnego i duchowego.                  

 Ci, którzy są rodzicami wiedzą, że zwracanie uwagi na własny ubiór zaczyna się w różnym wieku. Są dzieci, które wiele lat wkładają bez dyskusji to, co rodzic przygotuje. A są i takie, które już jako kilkulatki mają swoje wyraźne upodobania, o których uwzględnienie potrafią walczyć do upadłego. Młodsze dzieci miewają czasem mniej lub bardziej dziwne dla dorosłego „fanaberie” polegające na tym, że jakiś rodzaj materiału je „gryzie”, coś ciśnie w brzuszek (mimo luzu w pasie) lub dusi w szyję (można to wiązać z nadwrażliwością sensoryczną). Jedna z moich córek na przełomie przedszkola i szkoły, przez ok.2-3 lata odmawiała noszenia  ubrań zapinanych na guziki. Przeszło jej z dnia na dzień, gdy dostała sukienkę po ulubionej kuzynce…

 Producenci ubrań dla dzieci, są na bieżąco z repertuarem dziecięcych bajek, filmów czy gier, których bohaterów natychmiast można znaleźć jako nadruki na bluzach, deseń materiałów, z których szyje się spodnie, kurtki itp. Często występują w wersji kolorystycznej dla chłopców i dziewczynek. Dzieci domagają się rzeczy z wizerunkiem ulubieńców (poza ubiorem jest multum innych gadżetów, także wyposażenia do szkoły), a widząc je u koleżanek i kolegów, tym bardziej ich pożądają. Całe zastępy specjalistów zajmujących się reklamą czuwają nad tym, żeby „biznes się kręcił”. Trudno się dziwić, że dzieci ulegają reklamie, skoro wielu dorosłych nie potrafi się jej oprzeć. Tu pojawia się odwieczny dylemat pomiędzy BYĆ i MIEĆ. Myślę, że nauka zachowania równowagi pomiędzy tymi postawami zaczyna się w domu. Rodzice są pierwszymi przewodnikami w świecie konsumpcji i, przede wszystkim, własnym zachowaniem modelują późniejsze zachowania dzieci jako klientów i odbiorców wszelkich mód. Ważne jest również wyjaśnianie dzieciom wprost, jak działa reklama, czemu służy i jak wyrabiać sobie wobec niej dystans. Nie chodzi o to, żeby programowo robić z nowinek owoc zakazany, co tylko podkręca pożądanie posiadania czegoś, co jest na topie. Raczej można pokazać dziecku na jakimś przykładzie np. którejś z kolekcji (karty, figurki, żetony), jakie są jej koszty całkowite, i jaką fajną zabawkę/sprzęt/wydarzenie, można by mieć za tę cenę. Zamiast gadżetów, z którymi, gdy już je skompletujemy, często nie wiadomo, co robić i kurzą się zapomniane w kącie.

Jeśli rodzice potrafią rozróżniać potrzebę od zachcianki, udaje im się ten proces przeprowadzić z powodzeniem. Wszak dzieci, które mają zaspokojone potrzeby czują się dobrze, a dzieci, które czuja się dobrze- dobrze się zachowują. To nie one rzucają się w sklepach na posadzki, i nie one robią rodzicom wyrzuty, publicznie i z naburmuszoną miną.

Warto też, jako rodzic, nie ulegać lękowi: co będzie jeśli nasze dziecko będzie odrzucone przez rówieśników? Czy nie będzie się czuło gorsze? Jak sobie poradzi bez bluzy np. z Minionkiem?! Poczekajmy. Wesprzyjmy wobec ewentualnych trudności. Poszukajmy kompromisu np. czapka czy linijka z bohaterem tak, ale już nie: plecak, kurtka, strój kąpielowy(wszak nie chcemy co kwartał wymieniać całej garderoby i wyposażenia wraz ze zmianą repertuaru w kinie).

 Bądźmy wierni zasadzie nie ulegania przesadnie modom, ale nie bądźmy sztywni i nadmiernie zasadniczy. Bądźmy uważni i zachowujmy zdrowy rozsądek. Pamiętajmy też, że dzieci uczą się od nas kanonów estetyki. Jeśli zadbamy, by otaczać je pięknem (przyroda, sztuka wysoka, książeczki z ładną grafiką etc.), to nie spodoba im się Monster High czy jakieś podróbki Disneya o zaburzonych proporcjach.

Dziecko wstępnie uformowane na dojrzałego konsumenta w okresie przedszkolnym i wczesnoszkolnym ma większe szanse „nie popłynąć” jako nastolatek.

Okres nastoletni jest, jak to gdzieś kiedyś przeczytałam: „przerwą w normalnym rozwoju”. Wszystko się w człowieku przebudowuje: mózg, całe ciało (w tym seksualność), sfera poznawcza, emocjonalność- to kosztuje dużo energii. Samego nastolatka i jego otoczenie 😉

 Już nie dziecko, jeszcze nie człowiek dojrzały. Nie chce już być zależny, a jeszcze nie jest samodzielny. Potrzebuje bliskości i przynależności, ale i dystansu oraz niezależności. Szuka grupy rówieśniczej by się w nią wtopić, być jednym z nich, a jednocześnie chce się wyodrębnić, być jedyny w swoim rodzaju (nikt mnie nie rozumie, jestem inny-normalny/nienormalny?). Chce być sobą, a sam jeszcze nie wie kim jest. Te sprzeczności rodzą ogromne napięcie, które wymaga odreagowania, uzewnętrznienia, ekspresji. Dzieje się to również poprzez strój, makijaż, biżuterię, fryzurę.

Jako rodzice i nauczyciele powinniśmy na to mądrze pozwolić. Jak? Budując relacje, nie znam innego humanitarnego, skutecznego sposobu. Akceptacja nastolatka (oddzielanie osoby od zachowania-tego mogę nie akceptować). Pokazywanie mu jego zasobów, wspieranie wobec porażek. Uczenie granic. Traktowanie z szacunkiem, aby móc wymagać szacunku. Ustalanie zasad (najchętniej przestrzegane są te, ustalone wspólnie; szkole są zwykle statuty i regulaminy, które kandydat powinien poznać i zaakceptować).

Chcielibyśmy wychowywać do samosterowności, która chroniłaby przed uleganiem owczemu pędowi, jakim bywa bezkrytyczne uleganie modzie (często bez uwzględniania własnych warunków zarówno fizycznych, jak i materialnych). Wobec nadmiaru bodźców, którymi jesteśmy wszyscy na co dzień bombardowani (a są nimi również towary: ubrania, sprzęty, gadżety, niskowartościowe produkty spożywcze) coraz trudniej, zwłaszcza młodym, wyzwolić się ze schematu życia w trybie bodziec-reakcja. Jako rodzice i nauczyciele możemy pomóc dzieciom w nabywaniu samokontroli i samosterowności (polegającej między innymi na umiejętności odraczania przyjemności/nagrody)właśnie poprzez budowanie relacji, w które wpisane jest także  stawianie dzieciom wymagań.

Tymczasem my  zbyt często  bywamy niekonsekwentni. Nie egzekwujemy ustalonych wcześniej zasad (boimy się narażać dzieci na konsekwencje?) i tym samym uczymy dzieci, że jesteśmy bezradni (co odbiera im poczucie bezpieczeństwa). Zbyt często nie mamy wspólnego frontu- rodzice i nauczyciele. Nie współpracujemy, a więc nie modelujemy do współpracy. Szwankuje komunikacja. Nie rozumiemy się nawzajem. Nasi wychowankowie to widzą i uczą się – nie tego, czego byśmy chcieli.

Jesteśmy, jako ludzie, stworzeniami społecznymi. Całkiem dosłownie „potrzebujemy się (nawzajem) do szczęścia ” i dlatego dogadamy się, jeśli uznamy to za priorytet i poświęcimy temu… czas. Tak, ten którego ciągle nam brakuje. Na bazie relacji jest szansa na głębsze porozumienie pomiędzy uczniami, a  nauczycielami/rodzicami. Wzajemne zrozumienie i uwzględnienie punktu widzenia młodzieży i dorosłych pozwoli zadbać o potrzeby obu stron. W takim kontekście np. narzucanie mundurków byłoby czymś nie wspierającym samosterowności- młodzi mogliby je kontestować poprzez dyskusyjną fryzurę, stylizacje paznokci, kolczyki w różnych miejscach, wyzywający makijaż itp. Natomiast, wspólne z rodzicami i młodzieżą danej szkoły, ustalenie, że umawiają  się na określone mundurki, jak najbardziej wspierałyby samosterowność.

 Reasumując: Uczniowie spędzają w szkole dużo czasu i nie odbierałabym im tej przestrzeni, jako miejsca do wyrażania siebie i jakichś nawet w tym obszarze eksperymentów- z możliwością (kosztem?) otrzymania informacji zwrotnej. To na co chciałabym się umawiać, to kwestie bezpieczeństwa, zdrowia, elementarnej estetyki/higieny i taktu/szacunku wobec innych.

Anna Kucharska – Zygmunt

Artykuł ukazał się w czasopiśmie „Wychowawca” w kwietniu 2019r.
http://wychowawca.pl/04-2019-dyktatura-mody-w-szkole/