books-2253569_1920

Spór wiecznie niezakończony – kanon lektur szkolnych

            W ostatnich tygodniach po raz kolejny rozgorzała dyskusja na temat kanonu lektur, jaki powinien obowiązywać w polskich szkołach. Stało się to za sprawą urzędującego ministra edukacji, zdaniem którego listę obligatoryjnych pozycji należałoby uzupełnić o więcej tekstów o treściach katolickich i patriotycznych. Wobec tak postawionego postulatu jak bumerang powraca zadawane co jakiś czas pytanie, czy kanon lektur szkolnych jest rzeczywiście niezbędny i potrzebny, zwłaszcza w czasach nowych technologii, pluralizmu i wzrostu zainteresowania nauczaniem spersonalizowanym (a więc takim, które stara się dobierać treści nauczania do potrzeb danego ucznia)? A jeśli tak, to jak powinien wyglądać?

            Kiedy zaczynałem pracę jako nauczyciel języka polskiego w szkole podstawowej, miałem dość silne przekonanie, że listę obowiązkowych lektur szkolnych należałoby spalić w piecu, a na lekcjach podążać wyłącznie za zainteresowaniami czytelniczymi uczniów. Szybko przekonałem się jednak, że taka postawa, choć niewątpliwie idealistyczna, jest z gruntu dość naiwna. Uczniowie szkoły podstawowej nie mają bowiem (na ogół) na tyle rozwiniętych kompetencji czytelniczych, ażeby wybierać do omówienia takie teksty, które zainicjowałyby to, co w szkole najważniejsze: proces uczenia się. Po przebrnięciu przez rozmaite uczniowskie rekomendacje i przeczytaniu licznych, skądinąd uroczych książek o pieskach, kotkach i konikach (pełniących niemal wyłącznie funkcję rozrywkową) wiedziałem jedno: pewien kanon lektur zaproponowany przynajmniej w części przez osobę dorosłą (czy to rodzica, czy nauczyciela, czy – chcąc nie chcąc – podstawę programową) jest w szkole niezbędny. Inna sprawa, czy niezbędny jest akurat TEN kanon, który narzuca WSZYSTKIM uczniom w całej Polsce Ministerstwo Edukacji Narodowej. Z tonu mojej wypowiedzi można by wysnuć wniosek, że pewnie nie. Odpowiedź na to pytanie okazuje się jednak bardziej skomplikowana.

            Z jednej strony całkowicie zgadzam się z częścią rodziców, nauczycieli i komentatorów, którzy mówią, że aktualny kanon lektur obowiązkowych jest w dużej mierze anachroniczny, przeładowany, daleki od doświadczenia ucznia i w ogóle z nim nieuzgadniany. Przykłady na poparcie tej tezy można mnożyć w nieskończoność, zupełnie wystarczy jednak zdać sobie sprawę, że od polskiego dwunasto-/trzynastolatka wymaga się choćby dojrzałej refleksji na temat małżeństwa z rozsądku i bezmyślnego przejmowania cudzoziemskich mód na materiale XVIII-wiecznego tekstu „Żony modnej” Krasickiego… Brzmi cokolwiek absurdalnie, a jednak dzieje się każdego roku na lekcjach języka polskiego w klasach VII!

            Z drugiej strony nie mogę się oprzeć wrażeniu, że wiele osób zaangażowanych we wspieranie czytelnictwa dzieci i młodzieży chciałoby zbyt pochopnie pozbyć się z listy lektur tekstów o długiej tradycji obecności w szkołach i zastąpić je nowościami wydawniczymi. Z takim podejściem nie mogę się zgodzić. W końcu „stare” nie zawsze znaczy „złe”. Ba, często okazuje się, że jest wręcz przeciwnie! Moi uczniowie wielokrotnie zaskakiwali mnie swoim entuzjazmem wobec „staroci” takich jak „Chłopcy z Placu Broni” czy „W pustyni i w puszczy”. Odczuwali dużą satysfakcję, że:

  • przeczytali książki trudniejsze niż zwykle (choćby ze względu na inny język i opisane realia),
  • mieli okazję w ciekawy sposób popracować nad nimi i odkryć różne sposoby interpretacji (w rozmowie z samymi sobą i z nauczycielem),
  • mogli porozmawiać o nich ze swoimi rodzicami i dziadkami i pochwalić się starymi wydaniami wygrzebanymi na strychu.

Moi podopieczni pojęli więc (choć pewnie nie na płaszczyźnie do końca świadomej), że szkolna polonistyka nie może skupiać się wyłącznie na śledzeniu najnowszych trendów na rynku książki, ma bowiem do spełnienia różne inne zadania, m.in. tworzenie płaszczyzn porozumienia kulturowego między pokoleniami lub stawianie wyzwań pomagających wyjść ze strefy czytelniczego komfortu.

            Podsumowując, opowiadam się za stanowiskiem, że kanon lektur obowiązkowych jest szkołom potrzebny – nawet, a może szczególnie w dzisiejszych czasach. Uważam, że młodzi ludzie powinni zostać w toku edukacji wyposażeni w zbiór tekstów (przy czym tekst rozumiem tu bardzo szeroko), dzięki którym będą się mogli porozumieć i podyskutować – ze sobą, ze swoimi rówieśnikami, z dorosłymi, z przodkami, a także z historią i tradycją. Projekt takiego zbioru powinien być jednak rezultatem współpracy dorosłych z uczniami – w myśl zasady „nic o uczniu bez ucznia”. Sugerowałbym zatem, aby decydenci z MEN rozpoczęli prace nad reformą kanonu lektur od rozmowy z DZIEĆMI – PODMIOTAMI EDUKACJI, a nie od narzucania jakichkolwiek treści, choćby z najbardziej słusznych pobudek.

Kacper Owiński