text-3382942_1920

O kompetencji pisania wśród współczesnych uczniów

Często rozmawiam z rodzicami moich uczniów podczas indywidualnych konsultacji. Poza sprawami wychowawczymi i ogólnorozwojowymi dotyczącymi danego dziecka, omawiamy jego postępy w zakresie nauki języka polskiego. Mam to szczęście, że nauczany przeze mnie przedmiot nie jest na celowniku całego społeczeństwa, w odróżnieniu od matematyki czy języka angielskiego, niemniej regularnie zdarza mi się słyszeć pełne zaniepokojenia głosy rodziców, którzy skarżą się, że ich pociechy nie potrafią… pisać. Najczęściej padają uwagi typu:

  • „Kiedy ja chodziłem/-am do szkoły, to wypracowania musiały być napisane starannie, bez ani jednego kleksa czy skreślenia!”
  • „On/ona w ogóle nie umie pisać. Pisze skrótami, tak jak mówi. Mam wrażenie, że dawniej przykładało się większą wagę do kompozycji tekstu i pięknego słownictwa”.
  •   „Za moich czasów dostawało się temat i się pisało. A dzisiaj, mimo drobiazgowych instrukcji, co należy napisać, moje dziecko nie wie nawet, jak zacząć”.

Kiedy rozpoczynałem pracę jako nauczyciel byłem zdruzgotany tym, jak piszą moi uczniowie, podówczas czwartoklasiści. Całkowicie zgadzałem się z uwagami rodziców i postanowiłem dołożyć wszelkich starań, aby w pierwszej kolejności zrozumieć problem, a w następnej jakoś mu zaradzić. Chciałem, żeby moi uczniowie, tak jak ja kiedyś, z nabożną czcią rozkładali arkusze papieru kancelaryjnego, kreślili od linijki marginesy, a potem w pełnym skupieniu przepisywali – najlepiej piórem! – przygotowany i sprawdzony wcześniej tekst – taki, na którym mógłbym nanieść co najwyżej dwa przecinki i morze inspirujących uwag co do treści i dalszego rozwoju pisarskiego ucznia. Czy udało mi się to osiągnąć? Oczywiście, że nie.

Dość prędko zaobserwowałem, że dzisiejsi uczniowie inaczej podchodzą do samej czynności pisania (zarówno w sensie czysto technicznym, jak i tworzenia spójnego tekstu) i w efekcie po prostu inaczej piszą. Nie chcę przez to powiedzieć, że gorzej, ale po prostu inaczej. Zrozumiałem, że:

  • uczniowie naprawdę lubią pisać i traktują pisanie, a zwłaszcza układanie zakręconych, fantastycznych historii, jak coś przyjemnego – potrzebują jedynie cieszyć się wolnością twórczą. Z dużą nieufnością zaś podchodzą do tematów narzuconych (nawet jeśli mogą wybrać jeden z kilku zaproponowanych), np. bazujących na treści jakiejś lektury. Uczniowie wyczuwają w nich pewien fałsz i, powiedziałbym, nachalny dydaktyzm. Wiadomo, że z uwagi na podstawę programową i przyszłe egzaminy żaden nauczyciel nie zaryzykuje „odpuszczenia sobie” pewnych kanonicznych tematów i form wypowiedzi, musi się jednak liczyć z tym, że znacznie trudniej wyzwolić w podopiecznych motywację do pisania w momencie, kiedy jest ono podporządkowane szeroko rozumianej sytuacji szkolnej. 
  • doświadczenia komunikacyjne i literackie obecnych uczniów są zdecydowanie inne niż starszych pokoleń. Najmłodsi praktycznie urodzili się ze smartfonem w ręku, szybciej stukają w klawiaturę niż mówią. Język traktują wyłącznie jako narzędzie do szybkiego przekazywania informacji. Wobec tego wymagające skupienia i przygotowania pisanie pięknych form wypowiedzi (np. wyrafinowanych stylistycznie listów) uznają po prostu za bezsensowne, tak jak my, dorośli, za bezsensowne uznajemy wysyłanie w dzisiejszych czasach telegramu. To samo dotyczy pisania ręcznego. Skoro wszystkie teksty, z którymi stykają się uczniowie, są napisane na komputerze, to w jakim celu ćwiczyć piękne pismo odręczne? Rękopisy sprawdzają się przecież wyłącznie w przypadku kreślonych na szybko notatek, a te, jak wiadomo, wcale nie muszą być ładne. 
  • moi podopieczni najbardziej cenią pisanie szybkie, skuteczne i stymulujące. Oznacza to, że:
  1. chętniej piszą więcej tekstów, ale krótkich,
  2. angażują się w wypracowania, które mają dla nich sens i wywołują reakcję otoczenia, np. są w stanie w skupieniu cyzelować treść maila z prośbą do dyrekcji, za to cierpiętniczą miną siadają do charakterystyki bohatera,
  3. chcą być zaskakiwani ciekawymi tematami i wolą napisać kilka tekstów pozwalających ćwiczyć daną formę wypowiedzi (np. opowiadanie, opis), niż napisać jeden, a potem do skutku eliminować popełnione błędy. 

Czy powyższe obserwacje mogą stanowić mocne argumenty przemawiające za tym, aby wyrugować ze szkół „tradycyjne” wypracowania i podążać już wyłącznie ścieżkami wytyczanymi przez uczniów? Osobiście skłaniam się ku stwierdzeniu, że absolutnie nie. Wszyscy wiemy bowiem doskonale, że ludzki mózg, także dziecięcy, najczęściej wybiera najłatwiejsze i najprzyjemniejsze dostępne rozwiązania. Tradycyjne wypracowania, choć ich forma, treść i sposób pracy nad nimi mogą niejednokrotnie razić swoją anachronicznością, to pozwalają uczniom na ćwiczenie kluczowych umiejętności potrzebnych w dorosłym życiu, np. koncentracji i utrzymania uwagi, redagowania własnego tekstu czy przekonującego argumentowania. Uważam, że teksty pisane wyłącznie „pod dyktando uczniów”, pozbawione czułego przewodnictwa pedagogicznego, nie spełniałyby tej funkcji, ponieważ, co już niejednokrotnie dowiedziono, naprawdę UCZYMY SIĘ wyłącznie wtedy, kiedy postawione przed nami zadania przewyższają odrobinę nasze kompetencje i zmuszają do opuszczenia przytulnej strefy komfortu. Nie znaczy to jednak w żadnym razie, że nie warto wpleść w proces nauczania i uczenia się więcej wolnej aktywności literackiej uczniów. Warto – i to bardzo! – w końcu najważniejszym celem nauki zawsze powinna być radość poznania i tworzenia.

Kacper Owiński