No i nareszcie nadszedł upragniony koniec roku szkolnego! Nie tylko dla uczniów, lecz także dla rodziców i nauczycieli. Nie muszę już chyba komentować, jak trudne były dla wszystkich ostatnie miesiące. Dla mnie szczególnym wyzwaniem okazało się wystawianie ocen końcoworocznych i o tym doświadczeniu chciałbym Państwu trochę opowiedzieć.
Nie od dziś wyznaję pogląd, że największym wrogiem nowoczesnej szkoły, opartej na wolności, samodzielności, odpowiedzialności i życzliwości, są oceny, zwłaszcza te wyrażone cyfrą od 1 do 6. Ponad trzy miesiące nauki zdalnej tylko utwierdziły mnie w tym przekonaniu. Dlaczego?
- Niektórzy uczniowie zabrali się do jakiejkolwiek pracy dopiero w momencie, kiedy w dzienniku elektronicznym pojawiły się oceny proponowane.
W XXI wieku dobrze wiemy, że najtrwalsze efekty przynosi uczenie się oparte na motywacji wewnętrznej ucznia. Dziecko unikające pracy i migające się od obowiązków powinno być podmiotem szczególnej refleksji nauczyciela, który musi zadać sobie pytanie, dlaczego jego podopieczny nie chce się uczyć. Być może przyczyna leży w sytuacji domowej, a być może
w braku poczucia sprawstwa i sensu. Niewykluczone, że chodzi też o zwykłe lenistwo. Jakkolwiek by było, zadaniem zarówno nauczyciela, jak i rodziców, jest aktywna pomoc i wsparcie dziecka w pokonywaniu trudności i odnajdywaniu jakiejkolwiek motywacji do nauki. Jeżeli postawi się na otwartą komunikację, wspólne projektowanie potencjalnych rozwiązań danego problemu czy pokazywanie prawdopodobnych konsekwencji konkretnych działań, można osiągnąć naprawdę imponujące efekty. Wymaga to jednak wysiłku, czasu i mądrych dorosłych. Kiedy tych ostatnich braknie, na scenę wkraczają oceny. Nieprawdopodobnie skuteczne – motywują uczniów do działania niemal od razu. Szkoda tylko, że w 100% zewnętrznie…
2. W okresie zaliczania zaległych aktywności i poprawiania stopni wielu uczniów skarżyło się na złe samopoczucie i presję wywieraną na nich przez najbliższą rodzinę.
Szkoła to niezwykłe miejsce i jedna z najpiękniejszych instytucji, jakie wymyślił człowiek. Można tutaj eksperymentować, zadawać pytania, rozwijać zainteresowania i własną osobowość oraz nie ustawać w dążeniu do wiedzy. Niestety, cała ta definicja odchodzi w niepamięć w okresie zaliczania aktywności i poprawiania stopni. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki uczniowie zapominają, że nie mogą być Michałem Aniołem, Paganinim, Edisonem i Lewandowskim jednocześnie, że nie muszą wkuwać podręcznikowych mądrości na pamięć, i że biało-czerwony nadruk na świadectwie nie określa ich jako ludzi. W efekcie pojawiają się stres, chaos wewnętrzny, utrata poczucia bezpieczeństwa i przytłoczenie narastającą presją. Do czego to wszystko może prowadzić, wiadomo…
3. Rodzice niektórych uczniów wywierali presję na nauczycielach, domagając się wyższych stopni dla swoich pociech.
Podejrzewam, że gdybym zapytał przypadkową osobę, jaka jest podstawowa funkcja szkoły, uzyskałbym odpowiedź, że przygotowanie uczniów do dorosłego życia. I w jakimś sensie będzie to oczywiście prawda. Wszyscy oczekujemy, że szkoła wykształci nam młodzież odpowiedzialną, samodzielną, decyzyjną, zaradną – innymi słowy dojrzałą. Problem w tym, że dojrzałość nie pojawia się znikąd wraz z osiągnięciem przez ucznia dorosłości. Trzeba ją ćwiczyć i wypracowywać w dziecku (i z dzieckiem) od najmłodszych lat. W jaki sposób? Na przykład pozwalając uczniowi samodzielnie zatroszczyć się o jego własne sprawy, w tym (paradoksalnie) o oceny na świadectwie. Dziecko ma wszelkie kompetencje, aby:
- wynegocjować z nauczycielem takie warunki poprawy stopni, jakie satysfakcjonowałyby obie strony,
- zaproponować nauczycielowi własne pomysły zadań, jakich mógłby się podjąć, aby uzyskać wyższą ocenę,
- wziąć odpowiedzialność za ewentualne niepowodzenie i z godnością przyjąć niższy niż oczekiwany stopień na koniec roku.
Niestety, jest wielu rodziców, którzy wychodzą z założenia, że
z „poprawianiem ocen” poradzą sobie znacznie lepiej od swoich pociech i rozpoczynają wojnę podjazdową z nauczycielami. Tym samym nie tylko zabierają dzieciom szansę na uczenie się niezwykle ważnych umiejętności społecznych, lecz także pokazują, że:
- koniec końców liczy się dla nich wyłącznie ocena, a nie realna wiedza i umiejętności,
- uznają nauczycieli za osoby niekompetentne w swoim zawodzie,
- zapominają o etyce, hołdując zasadzie, że cel uświęca środki,
- nie wierzą w swoje własne dzieci.
Doskonale zdaję sobie sprawę, że oceny od zawsze były jednym z najbardziej drażliwych szkolnych tematów. Wiem też, że cały współczesny świat opiera się na jednym wielkim ocenianiu wszystkiego przez wszystkich. Pozostaje jednak pytanie, czy skoro od zawsze tak było i nadal tak jest, to czy zawsze tak być musi? Zostawiam to Państwa refleksji i życzę wspaniałych wakacji!