laughter-775062_1920

Mądrze się powygłupiać!

Uśmiech buduje relacje i leczy. A żart ma wychowawczy wpływ na dzieci. Dlaczego tak się dzieje?

Jesteśmy dorośli. Pełnimy różne ważne funkcje. Pracujemy „na chleb”. Jako rodzice, nauczyciele czy wychowawcy, mamy pod swoją opieką dzieci i młodzież. To duża odpowiedzialność- wychować ich i wyedukować tak, aby sobie poradzili w życiu. Czas szybko biegnie ( mówimy: „mordercze tempo”), często mamy poczucie, że nie sposób ze wszystkim zdążyć. Multum codziennych, koniecznych czynności domowych, obowiązki w pracy, „obsługa” szkoły i zajęć dodatkowych dzieci, powinności wobec własnych rodziców, czasem jeszcze jakieś inne zobowiązania. Czujemy się jak na karuzeli! Wszystko to jest ważne i poważne. Takie „branie się z życiem za bary”, „walka o przetrwanie” kosztują dużo wysiłku i energii. Wytwarza presję, przytłacza tak, że „ledwie zipiemy”. Czujecie ten ciężar? To on jest odpowiedzialny za nasze „marsowe czoło”, to, że robiąc jedną rzecz  myślimy już o następnej, że nie słyszymy, gdy ktoś się do nas zwraca, pochłonięci wykonywaniem kolejnych czynności, żeby je móc wykreślić z długiej listy pilnych spraw. Od tego zależy nasze życie! Życie? Ale co to za życie? Czy warto takiemu „życiu” ŻYCIE poświęcać?

Jeśli damy się bezrefleksyjnie wciągnąć w taki kierat, do tego samego zamodelujemy nasze dzieci. Do „znoju, potu i łez”. Czy tego chcemy? Czy to jest odpowiedzialne i sensowne? Chcemy przecież, żeby były szczęśliwe, umiały cieszyć się życiem, budowały trwałe, satysfakcjonujące związki z ludźmi etc. Skoro tak, to zacznijmy od siebie. Wyluzujmy. Do tych ważnych i poważnych spraw podejdźmy z większą lekkością, a przekonamy się często ze zdziwieniem, że „bez spiny” zyskujemy na efektywności. Słyszeliście o slow- life, mindfulness, albo o duńskim hygge? To propozycje, które mają nas uratować przed stresem. Na dzisiejszą modłę proponują treningi i kursy, za które każą słono płacić. Ale mam dobrą wiadomość: wszystko, co oferują jest w naszym zasięgu za darmo! Świadome zwolnienie tempa życia, uważność, błogość, relaks oraz niespieszną radość z chwili, możemy trenować na własną rękę w sposób „szyty na miarę” naszych upodobań. Wystarczy nadać im odpowiednią rangę. Zgodzić się, że są „ważne i poważne”, skoro przesądzają o naszym szczęściu i dobrostanie. Skoro, dzięki nim, możemy być zdrowsi i silniejsi. Kiedy tak o nich pomyślimy, bez wyrzutów sumienia umieścimy w swoim grafiku aktywności, które wpisują się w rzeczywistość odpoczynku, zabawy i radości. O tym, jakie to aktywności, każdy musi zapytać samego siebie. Odpowiedzi pomoże udzielić odczucie tzw. flow ( inaczej przepływ- doznanie uniesienia, uskrzydlenie) – pojęcie z pogranicza psychologii pozytywnej i psychologii motywacji. Jego twórcą jest Mihály Csíkszentmihályi, według którego flow to stan między satysfakcją a euforią, wywołany całkowitym oddaniem się jakiejś czynności.

Mówi on, że przepływ można tłumaczyć jako słowo, którym ludzie opisują swój stan umysłu, kiedy są całkowicie skupieni podczas danego zadania, które wykonywane jest dla czystej przyjemności z samej tej aktywności. Osoby doświadczające uniesienia często definiują ten stan jako „niesienie falą” czy “unoszenie się na wodzie”. Wielu ludzi doświadcza go w kontakcie z przyrodą, sporcie, różnorakiej twórczości. A Ty? Czy odkryłeś już kiedy przeżywasz swoje flow? Jeśli nie, to warto szukać: kiedy ostatnio robiłeś coś pierwszy raz? Próbujmy nowych aktywności, aż trafimy na te ulubione, które nas ubogacają.

Szukając tego, co sprawia, że o naszej codzienności możemy powiedzieć- to prawdziwe ŻYCIE! – nie sposób nie docenić pogody ducha czy poczucia humoru. Mają one ogromne znaczenie dla nas samych, jak i dla relacji z innymi. Śmiem twierdzić, ze humor jest także, niedocenianym, narzędziem wychowawczym.

Uśmiech, wspólny śmiech, wesołe wygłupy, są takimi wspólnymi przeżyciami, które budują bliskość. Zdarza się, że jakieś wyrażenie, słowotwórczy wygibas mający źródło w zabawnej sytuacji, staje się dla jej uczestników, tylko dla nich zrozumiałym hasłem, które przywołane  w innym kontekście czyni ich wspólnotą tych, „którzy wiedzą, o co chodzi”. Takie wewnątrzrodzinne (wewnątrzklasowe) kody, skróty myślowe, dają poczucie przynależności, które ma znaczący wpływ na odporność psychiczną każdego człowieka.

Poza tym śmiechowi, wesołej zabawie czy przekomarzaniu, towarzyszą przyjemne uczucia mające swoje neurofizjologiczne odzwierciedlenie. To sprawia, że te sytuacje i osoby z tymi sytuacjami kojarzone, stają się dla człowieka bliskie i ważne – ładują jego emocjonalny akumulator.

Dlatego zachęcam do korzystania z potencjału, jaki niesie humor bez obaw o nadwyrężenie powagi wychowawczego wpływu na dziecko. Wystarczy zadbać o przestrzeganie zasady, że dobry żart, to żart, który jest śmieszny dla wszystkich obecnych (czyli nie wyśmiewamy się z nikogo). Jeśli potrafimy być taktowni i uważni, to uczymy dzieci dystansu do samych siebie i śmiania się z siebie samego, co jest bardzo cenną umiejętnością.

Humor sytuacyjny czy żarty z serii nieapetycznych (szczególnie w pewnym okresie rozwoju śmieszące dzieci), też niech nas nie odstraszają. Można się wspólnie pośmiać, a potem wyjaśnić dlaczego dany temat/ sytuacja nie zawsze i nie z każdym będzie stosownie poruszać.

Doceniajmy śmiech, poprzez który odreagujemy razem napięcie, weźmiemy rzeczywistość w cudzysłów, przywrócimy sprawom właściwe proporcje.

Taka umiejętność traktowania z dystansem, osaczającej nas nadmiarem bodźców rzeczywistości, wydaje mi się bezcenna wobec informacji o lawinowym wzroście u dzieci i młodzieży nerwic, stanów depresyjnych czy myśli samobójczych. Oto świat, w który chcemy, żeby żyli szczęśliwi, spełnieni, radujący się jego pięknem i możliwościami, przytłacza ich, przeraża i przerasta.

Dlatego mądrze się jest powygłupiać, pośmiać do rozpuku, dać się ponieść tzw. głupawce. Śmiech, dosłownie, leczy:

„Ten efekt humoru wykorzystywany jest np. w psychoterapii (terapia śmiechem nazywana jest gelotologią). Dla przykładu: dziecko, które boi się „potwora w szafie”, proszone jest o to, aby go narysować, potem zaś rysunek jest zmieniany – maluch dorysowuje potworowi śmieszne uszy, głupie majtki lub zabawne tło. Gdy dziecko jest w stanie się uśmiechnąć na widok „strasznego stwora”, jego lęk znacznie słabnie. Dobrze obrazuje to przykład pewnego chłopca, który bał się, że „przyjdą wampiry”. Jego starszy brat wyleczył go z tego lęku, mówiąc: „Boisz się, że przyjdą wampiry, którym śmierdzą giry”. Chłopczyk zaczął się w niepowstrzymany sposób śmiać i od tego dnia przestał narzekać na swój lęk. Trudno jest bać się tego, co rozśmiesza.

(dr Marcin Florkowski psycholog Uniwersytet Zielonogórski)

Zadajmy sobie czasem pytania: Co mnie cieszy? Z powodu czego ostatnio pękałam ze śmiechu? Albo zabawmy się w dokańczanie zdań typu: W dobry humor wprawia mnie… Wzruszam się kiedy… Najlepszym relaksem dla mnie jest… Pomyślmy o wdzięczności. Komu i za co chcielibyśmy podziękować? Doceńmy, to, co mamy: na przykład dziękując Bogu za wszystko, co chcielibyśmy, żeby zostało jak jest, gdy się obudzimy jutro rano.

Może warto poświęcić czas na swoisty remanent: przegląd swojego podejścia do rzeczywistości, hierarchii wartości, relacji z innymi, przyglądnięciu się rozkładowi i zawartości zajęć w codzienności.

Artykuł ukazał się w czasopiśmie „Wychowawca” lipiec-sierpień 2019r. http://wychowawca.pl/07-08-2019-wakacyjny-odpoczynek/

Anna Kucharska – Zygmunt